Podobnie jak jej siostra bliźniaczka Nanny pochodziła z rodziny, która przyjechała do Polski ze Skandynawii. Pierwszym z rodu był Knut Fredrik Magnus Uggla, minister w Departamencie Finansów przy rządzie carskim w Warszawie, przybył do Polski pod koniec XIX w. wraz z grupą finlandzkich Szwedów, którzy otrzymali stanowiska urzędnicze w służbie rosyjskiej po powstaniu styczniowym. Rodzina spolonizowała się i pozostała w Polsce.
Ingeborga Emilia Uggla była wnuczką Knuta, córką Ferdynanda Uggla i Joanny Elżbiety z d. Rauschenbach. Ferdynand wybudował mały domek w Milanówku pod Warszawą. W czasie I wojny światowej, posądzony o niemieckie pochodzenie, został zmuszony do opuszczenia Polski i wyjechał do rodziny żony na Krym. Zmarł w 1918 r. w dramatycznych okolicznościach w drodze do kraju, pozostawiając żonę z trójką dzieci: bliźniaczkami Ingeborgą i Nanny oraz synem Hjalmarem. W 1923 r. wszyscy
oni otrzymali polskie obywatelstwo.
Ingeborga Uggla urodziła się 29 VIII 1909 r. w Warszawie. Po ukończeniu Ewangelickiego Gimnazjum wstąpiła do Diakonatu Warszawskiego „Tabita”. Od początku okupacji hitlerowskiej służyła w Armii Krajowej. W Domu Macierzystym sióstr diakonis „Tabita” w Skolimowie przy ul. Długiej 43 zorganizowała szpital polowy dla żołnierzy polskich rannych w czasie walk wrześniowych i pełniła w nim obowiązki pielęgniarki, asystując przy operacjach. Po ustaniu walk prowadziła Kurs Sanitarny dla dziewcząt.
Po zajęciu przez Niemców „Tabity” Ingeborga wraz z siostrą Nanny organizowały zaplecze sanitarno-medyczne dla Szpitala Ewangelickiego przy ul. Karmelickiej 10 w Warszawie, a w ostatnich dniach sierpnia 1944 r. przewoziły do Warszawy materiały sanitarne ukryte przed Niemcami. Po likwidacji szpitala przez Niemców w maju 1943 roku pracowała jako pielęgniarka w utworzonym Polskim Szpitalu Ewangelickim przy ul. Królewskiej 35.
W czasie Powstania Warszawskiego Ingeborga Uggla pełniła dyżur w kanałach na Starówce, opatrując rannych powstańców oraz roznosiła jako łączniczki AK meldunki Delegatury Rządu. Brała też czynny udział w ewakuacji Szpitala Ewangelickiego. Za swoje zasługi w obronie ojczyzny została odznaczona w 1986 r. Krzyżem Powstańczym, a w 1987 r. Krzyżem Armii Krajowej, Medalem Wojska i Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami.
Po upadku Powstania wyszła z Warszawy z grupą diakonis i osób cywilnych pod przewodnictwem ks. Zygmunta Michelisa do obozu przejściowego w Pruszkowie (Dulag 121), skąd po zwolnieniu przedostała się do rodzinnego domu w Milanówku.
Po zakończeniu wojny, już od lat czterdziestych wraz z siostrą udzielała się w pracy kościelnej na Mazurach. Na Mazurach zajmowała się m.in pracą w szkółkach niedzielnych. Na początku 1952 r. pracowała w Wydminach, Szczytnie, Mrągowie, a następnie została przydzielona „do pomocy ks. Hintzowi z miejscem zamieszkania w Orzyszu dla obsługi zborów w Orzyszu, Okartowie i Ełku”.
Ostatnie lata życia spędziła jako pensjonariuszka Ewangelickiego Domu Opieki dla Dorosłych w Konstancinie – Jeziornej (ul. Długa 53). Po śmierci została pochowana na cmentarzu ewangelicko-augsburskim w Warszawie – w kwaterze Sióstr Diakonatu Warszawskiego.
Ze wspomnień s. Ingeborgi o Szpitalu Ewangelickim:
…Nasze wspomnienia o Szpitalu Ewangelickim jakże są bogate. Ileż obrazów wywołują z przedwojennej przeszłości. Nie sposób o nich wszystkich tu opowiedzieć, ale chociaż kilka z nich spróbuję przybliżyć i ukazać.
Oto pierwszy z nich. Otoczenie naszego szpitala. Ulica Karmelicka jakże inna była w tamtych latach, które wspominamy. Mnóstwo żydowskich sklepików. Tramwaj jechał tamtędy – pamiętam doskonale. Na rogu stała zawsze handlarka z koszem pomarańczy i wołała na cały głos: „Pięć za złoty, kupujcie, kupujcie – malinowe”. Tłum uliczny przepychał się zawsze w jedną i drugą stronę i kiedyś z tej masy ludzkiej wyłoniły się dwie młodziutkie diakonisę zmierzające pod numer dziesiąty, bo tam właśnie znajdował się Szpital Ewangelicki.
Przeszłyśmy przez ciemną bramę, a tam powitał nas w galowym stroju Piotruś z długimi wąsami. Mijamy podwórze, wchodzimy schodami do budynku, w którym mieści się ginekologia, nad nią na drugim piętrze są mieszkania sióstr diakonis. Wita nas stara Zosia, pomocnica, która wskazuje nam, gdzie możemy zastać starszą siostrę, aby jej zgłosić swoje przybycie.
Starsza siostra siedzi przy fortepianie otoczona młodymi siostrami, które mimo zmęczenia widniejącego na twarzach po całym dniu pracy w szpitalu pragną śpiewać.
…Jest noc, przyciemnione światła w korytarzach, ciszę przerywają dzwonki sygnalizujące, że chory prosi o pomoc. Siostra oddziałowa żegna mnie pozostawiając po raz pierwszy jako młodą siostrę samą na oddziale. 150 chorych mam pod swoją opieką. Z modlącym, ale i ściśniętym sercem idę korytarzem. Już zrobiłam przepisowy pantopon z kamforą, który podaje się chorym po operacji. Mijam neurologię. Schodzę na parter, tym, co nie mogli spać podaję bromwalerianę, różne inne kropelki i kieruję się na tzw. dwunastkę. Jest to izolatka dla najciężej chorych. Tam musiałam dłużej pozostać. Nagle słyszę głos drą Jurewicza: „Siostruniu, siostruniu, a jak tam pod ósemką? Język nie suchy, a brzuch twardy? A tętno jakie?”. Obejrzawszy raz jeszcze chorą dr Jurewicz spokojny odchodzi do domu, Zaglądam „pod siódemkę”, gdzie leżał młody chłopak po wyrostku. I… o zgrozo, młodzieniec, chcąc ugasić pragnienie, wstał z łóżka kierując się do łazienki. Interweniuję natychmiastowo, dzwonię do Leona, dozorcy i wspólnymi siłami kładziemy chorego z powrotem do łóżka. Po chwili już po biedzie, ale na dziewiątce rozległy się dzwonki.
Gdy wszystko już uspokojone – Brońcia radzi mi, abym napiła się herbaty. I tak, odpoczywając troszkę, spędzam pierwszą moją „samodzielną” noc.
Jest świt, biegnę więc do diakonatu, nastawiam duży czajnik wody dla sióstr, które wnet zejdę do pracy. Czeka mnie jeszcze zdanie relacji siostrze oddziałowej.
…Ciepłą falą radości wyłania się z pamięci inny obraz… pierwszy adwent. Widzę w jadalni pełno czerwonych jabłek. Siostry krzątają się bardzo gorliwie. Myją jabłka, przygotowują świeczki tak, aby można je było włożyć w jabłka. Gdy wszystko już gotowe cała gromadka sióstr wchodzi na oddział, na neurologię. Z młodych piersi płynie melodia mocarnej pieśni adwentowej: „Córko syjońska raduj się, wesel się”. Chorzy słuchają, w niejednym oku widać łzy. W tym samym czasie jedna z sióstr wnosi na tacy jabłka z zapalonymi świeczkami do pokoi chorych i stawia je na ich stolikach. Wzruszenie ogromne, chorzy dziękują, widać, że coś z tego nastroju, ducha adwentu przenikało w obolałe serca naszych pacjentów. Podobnie obchodzono to święto i na innych oddziałach.
Równie uroczyście obchodziłyśmy święta Wielkiej Nocy. Poranek Wielkanocny rozpoczynałyśmy witając naszych chorych radosną pieśnią „Porzucił grobu cień, Jezus nasz Zbawca”. Następnie składałyśmy życzenia wszystkim chorym, a szczególnie tym, którzy najbardziej cierpieli. Starsza siostra pocieszała ich i wzmacniała na duchu…
…Miałyśmy piękną kaplicę. Były w niej dwa witraże. Na jednym był wizerunek Jezusa, na drugim Marii, matki Jezusa. Pod tym wizerunkiem widniał napis: „Otom ja służebnica Pańska”. Spoglądałyśmy nieraz na ten napis, który wytyczał nam drogę postępowania.
W nabożeństwach odprawianych w kaplicy uczestniczyli także chorzy. Obłożnie chorych, ale pragnących Słowa Bożego wnosiłyśmy na noszach. Ołtarz, tonący zawsze w zieleni i kwiatach ubierała s. Stanisława. Niezapomniane są także piękne choinki, które stroiła na Boże Narodzenie.
Ile razy, wieczorną godziną, klękałyśmy w gronie młodych sióstr prosząc Boga o pomoc w trudnych sytuacjach życiowych, których nikomu życie nie szczędziło.
Wielką pomocą w naszej pracy były wykłady prowadzone przez naszych duszpasterzy. Odbywały się one o godz. 17.30, aby większość sióstr mogła brać w nich udział. Pamiętam do dzisiaj słowa ks. Michelisa: „Kochane Siostry, jestem dumny, gdy was chwalą, kiedy widzę, że podnosicie swoje kwalifikacje. Pamiętajcie jednak, o jednym wy nie jesteście tylko kwalifikowanymi pielęgniarkami, laborantkami, technikami Roentgena, dobrymi gospodyniami – w pierwszym rzędzie jesteście diakonisami, służebnicami Pana naszego. Służąc chorym, służycie Jemu. Niechaj to wasi chorzy odczują”…
…Najtrudniejsze były modlitwy u łoża umierających. Zazwyczaj pragnęli oni mieć przy sobie tę siostrę, która się nimi opiekowała.
Zdarzyło się raz, zew czasie mojego nocnego dyżuru umierała chora, która pragnęła, aby była przy niej s. Zuzanna. Nie wiedziałam, co robić, czy budzić s. Zuzannę, która powinna odpocząć po długim dniu ciężkiej pracy. Byłam już gotowa pójść po nią, gdy wtem, cichutko otwarły się drzwi i weszła s. Zuzanna. Ucieszyłam się bardzo i usłyszałam słowa chorej: „Kochana siostrzyczko, wiedziałam, że siostra przyjdzie, bo mi przecież siostra obiecała”. S. Zuzanna gorliwie i serdecznie modliła się przy łożu chorej, która umarła niemal w jej ramionach. Z rana s. Zuzanna stanęła znów do pracy, a praca była trudna i odpowiedzialna. Trwała długo od godz. 6.00 do 19.00.
Nasze siostry nie wyobrażały sobie życia poza szpitalem, ta praca wciągnęła je na zawsze. Toteż w trosce o nasze zdrowie i życie duchowe, opiekunowie nasi postanowili, aby każda z nas co roku spędziła jeden tydzień w macierzystym domu, w „Tabicie”. Byłyśmy szczęśliwe pod okiem naszej ,,mateczki”, która dogadzała nam, jak tylko mogła. Chodziłyśmy na długie spacery, w miarę uprawiałyśmy ćwiczenia sportowe, ale najważniejszą rzeczą były przepiękne wykłady o naszym powołaniu siostrzanym, służbie człowiekowi i Bogu. Ilekroć wracałyśmy z rekolekcji, tylekroć wracał nam zapał do pracy i wielka radość i uspokojenie płynące ze świadomości, że swoją służbą przynosimy ulgę cierpiącym.
źródła:
Powstańcze Biogramy https://www.1944.pl/powstancze-biogramy/ingeborga-uggla,46870.html#1
Szpital Ewangelicki w Warszawie http://old.luteranie.pl/www/biblioteka/dkosciol/diakonia/szpital-wawa.htm
Kartki Mazurskie http://www.olsztyn.luteranie.pl/pl/biuletyn/MTE_2007_08_50.htm
Anna Karin Gajewska, Szwedzka Narodowość, a polski patriotyzm – działalność rodziny Uggla w czasie okupacji hitlerowskiej https://zawacka.pl/biuletyny/Biuletyn2010-1.pdf